top of page
  • Zdjęcie autoraJex Fett

HAN SOLO - Recenzja bez spoilerów GWIEZDNE WOJNY HISTORIE




Ta recenzja jest dla mnie problemem i będzie nieco inna niż moje poprzednie teksty. Zamierzam z pełną odpowiedzialnością użyć naprawdę wielkich słów, bo muszę wam przekazać... Dlaczego Han Solo? Dlaczego po 9 latach bycia fanem niecałe 3 godziny w sali kinowej oddały moje serce w ręce najlepszego przemytnika w galaktyce i historii jego życia? Zapraszam, przekonacie się sami.




Piszę ten tekst świeżo po opuszczeniu sali kinowej, w głowie kłębi mi się około setka myśli na sekundę. Profesjonalną recenzję powinienem zacząć od oceny aktorów, pracy reżyserskiej, efektów specjalnych i wielu innych niuansów, które czynią film. Ale tak jak mówiłem, ten artykuł nie będzie taki. Zostawmy więc w spokoju kwestie filmu i powiedzmy, co daje nam... historia. Opowieść praktycznie od samego początku. Od pierwszych minut filmu do samego jego końca wiedziałem, że widzę na ekranie człowieka, który jest Hanem. Nie tym z Nowej Nadziei czy Przebudzenia Mocy. Widziałem tego Solo, który przez lata obrósł wręcz niewyobrażalną legendą. Najlepszy przemytnik w galaktyce w ustach fanów zawsze był kimś więcej niż to rzeczywiście widać w uniwersum Odległej Galaktyki. Teraz jednak cokolwiek robił w swej niesamowitej roli Alden Ehrenreich, wywoływało mój drobny, ledwo dostrzegalny uśmiech i myśl: "Tak to właśnie zrobiłby Han, jakiego zawsze sobie wyobrażałem". Być może właśnie zostałem naczelnym heretykiem fandomu Gwiezdnych Wojen, ale zdania nie zmienię już chyba nigdy.

Przyznaję szczerze: nie spodziewałem się świetnego filmu i miałem mieszane uczucia w drodze na seans. Bo przecież Łotr 1 był świetną nową odsłoną, klasyk w doskonałym nowoczesnym wydaniu... wątpię, by dało się zrobić to lepiej. Biję się w pierś i kłaniam pokornie do stóp. Można i to w wielkim stylu. Wspaniała gra aktorska, kostiumy, lokacje to wszystko dopracowane i aż ciężko się było do czegokolwiek przyczepić. Postacie napisane w sposób prawie bezbłędny, szkoda, tylko że nie wszystkie dostały tyle czasu ile bym chciał. Aby nie psuć wam niespodzianki mogę tylko powiedzieć, że przerażająco kobiecy robot feministka to jedna z najlepszych rzeczy, jakie mnie spotkały w tej opowieści.



Sama fabuła tak naprawdę dzieli się na mniej lub bardziej płynnie połączone segmenty i nie jest szczególnie oryginalna czy skomplikowana. Jednak wystarczyło pięć czy sześć chwil, zwrotów akcji lub dialogów, które bezpowrotnie uczyniły historię niepowtarzalną i wzruszającą pasującą w sam raz na tron wśród klasycznych film sagi. A właściwie to dzięki nim. Dlaczego? Pojawiło się coś, czego zawsze brakowało mi w "nowych" Gwiezdnych Wojnach. Odniesienia. Ale nie malutkie smaczki, ale wielkie nieznane historie zawarte w jednym zdaniu. Setki nawiązań, nowych faktów i możliwości kanonu sprawia, że do tej pory kręci mi się w głowie.

Główny domniemany antagonista sprawił, że po wielu już majowych premierach poczułem się spełniony. Modne stało się tworzenie czarnych charakterów jako postaci wielowymiarowych, tak naprawdę wcale nie złych. To dobrze, ale... konkretny, cyniczny i zły do szpiku kości gangster to to, za czym tęskniłem. Nie zawiodłem się ani trochę.

Teraz krótko o muzyce. Idealnie dopasowana nie tyle, co do całego filmu co do momentów. To ona sprawiała, że wracałem sercem i duszą do starej trylogii, a jednocześnie zaskakiwała nieznanymi dotąd brzmieniami np. bębnów plemiennych. Idealny mix dla fana z każdego pokolenia, a mówi to ktoś, kto osobiście słucha tylko radia i fanatykiem ścieżek dźwiękowych jako takich nie jest. Chyba czas na nawrócenie....



Na koniec dwa słowa o rzeczach, które w wirze emocji nie trafiły do wcześniejszej części artykułu.:

REWELACYJNY Lando Calrissian, aż troszkę brakuje mi słów, wiec wyręczę się cytatem: "Wszystko, co o mnie mówią, to prawda".

Świetny, zapadający w pamięć Beckett i Qi'Ra, którzy w każdej scenie udowadniali jak skomplikowane potrafią być ludzkie więzi i moralności.

Pierwsze spotkanie dwóch legendarnych pilotów, jednego cwaniaka i pewnego włochacza, oraz ku mojej rozpaczy krótkie, aczkolwiek treściwe pokazanie Armii Imperium od samych trzewi aż po skorupę.



Czas na wielkie podsumowanie tej subiektywnej, przesadzonej i zupełnie nieprofesjonalnej recenzji...

Nigdy nie krytykowałem Disneya za jego nową trylogię, uważam wręcz, że robią dostateczną

robotę. Jednak jestem już pewien, że cokolwiek nam nie pokażą mogą wypucować podeszwy starej gwardii Lucasfilm i marzyć, że kiedyś im dorównają.

Han Solo: Gwiezdne Wojny historie powalił mnie na kolana i aż boję się ciosu, który nadejdzie przy najbliższej premierze kolejnego epizodu tej serii.



Mały smaczek na koniec: jeden element filmu usilnie z czymś mi się kojarzył, ale dopiero pod koniec doznałem olśnienia. Luke Skywalker pożegnał się ze swoją siostrą skromnym prezentem. Czas poznać jego historię i poczuć łzy w kącikach oczu oraz ucisk serca. Biegnijcie do kina i dajcie się ponieść!

114 wyświetleń1 komentarz

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page